czwartek, 24 grudnia 2015

LEMMY żyj nam 700 lat!

24 grudnia to dla fanów rocka dzień szczególny. Zwłaszcza dla miłośników twórczości Lemmy'ego Kilmistera to dzień wyjątkowy, ba! - dla wielu ważniejsza jest informacja o urodzinach brytyjskiej gwiazdy rocka niż cała świąteczna otoczka i przygotowania do wigilii. Jedno jest pewne 70 lat temu na świat przyszła jedna z najbardziej charyzmatycznych postaci w historii rocka, postaci kultury popularnej, postaci muzyki, postaci niepowtarzalnej, oryginalnej i nieprzeciętnej.

Lemmy:

Nie rozumiem, dlaczego powinien być jakiś punkt, po przekroczeniu którego wszyscy uznają, że jesteś za stary. Nie jestem za stary i zanim nie zdecyduję, że jestem za stary, nigdy nie będę za stary.
(żródło: www.independent.co.uk)

Lemmy, a żyj nam cholera jeszcze z siedemset lat!


(źródło: www.facebook.com/metalhammer)

środa, 16 grudnia 2015

When The Sky Comes Looking For You - oficjalny wideoklip!

Właśnie ukazał się teledysk do utworu "When The Sky Comes Looking For You" z ostatniej płyty Motörhead - Bad Magic. Klasyczne motywy: karty, as pikowy, tatuaże, Jack Daniels w połączeniu z ironicznymi i surrealistycznymi elementami podbite świetnym, energicznym rock'n'rollem = kolejne udane wideo Motörhead.




Wspomnianym utworem panowie promują także płytę Bad Magic na obecnej trasie koncertowej:



(Zapraszamy do Polski!)



czwartek, 3 grudnia 2015

Niechaj Ozzy żyje nam!

W dniu 67. urodzin oddajmy Głos Księciu Ciemności:
Najśmieszniejsze jest to, że ciekawi mnie Biblia i nawet kilka razy próbowałem ją przeczytać. Ale doszedłem tylko do fragmentu, gdzie Mojżesz ma siedemset dwadzieścia lat. Myślę sobie: co ci ludzie wtedy palili? Rzecz w tym, że nie wierzę w gościa o imieniu Bóg, który siedzi w białym garniturze na puchatej chmurce, tak samo jak nie wierzę w gościa o imieniu Szatan, który ma rogi i widły z trzema zębami. Ale wierzę, że jest dzień, że jest noc, że jest dobro, że jest zło, że coś jest czarne, a coś białe. Jeśli istnieje Bóg, to jest nim natura. Jeśli istnieje Szatan, to jest nim natura.
Mam podobne odczucia, kiedy ludzie mnie pytają, czy utwory takie jak „Hand of Doom” i „War Pigs” są antywojenne. Uważam, że wojna wynika z ludzkiej natury. A mnie fascynuje ludzka natura, zwłaszcza jej ciemne strony. Zawsze tak było. Mimo to nie jestem czcicielem diabła, tak samo jak z moich zainteresowań Hitlerem nie wynika, że jestem nazistą. Czy ożeniłbym się z pół-Żydówką, gdybym był nazistą?
(O. Osbourne, Ch. Ayres, Ja, Ozzy. Autobiografia, przeł. D. Kopociński, Czerwonak 2014, s.306-307)



Zdrowia Ozzy! I czekamy do lipca!

piątek, 27 listopada 2015

Jimi Hendrix - 73. rocznica urodzin

Mistrz elektrycznej gitary obchodziłby dziś 73. urodziny...
Lemmy, który przez pewien okres pracował w ekipie technicznej Amerykanina wspominał go na kartach swojej autobiografii następująco:
Hendrix był najbardziej zdumiewającym gitarzystą wszech czasów, bez cienia wątpliwości. Był wspaniały we wszystkim, co robił - grał niewiarygodnie dobrze i świetnie zachowywał się na scenie. Był jak kot, jak wąż! (I. Kilmister, J. Garza, Lemmy autobiografia – Biała gorączka, przeł. J. Szubrycht, Poznań 2007.)

Wąż rock'n'rolla inspirował i wciąż inspiruje tysiące muzyków - wyjątkowa postać i niezwykła, inna, trudna, przełomowa muzyka...



(PS Jak ta publika mogła, tak po prostu siedzieć?! :))




niedziela, 15 listopada 2015

"Kultura rocka. Twórcy – tematy – motywy" - premiera monografii


Gorąco zachęcam do lektury dwutomowej monografii, zatytułowanej: "Kultura rocka. Twórcy – tematy – motywy".





Artykuły rozmaitych badaczy, koncentrują się wokół zagadnień związanych z działalnością wielu znakomitych zespołów i twórców, m.in. The Rolling Stones, The Beatles, Nirvany, Pink Floyd czy Motörhead.

Oczywiście (skromnie zaznaczę), iż za analizę kreacji artystycznej ostatniego z wymienionych kolektywów odpowiadam ja. Artykuł nosi tytuł: Rock’n’rollowa biała gorączka – o kreacji artystycznej grupy Motörhead w czterdziestą rocznicę działalności. W tekście nie poruszyłem kwestii związanych z najnowszym albumem "Bad Magic" (z końca sierpnia br), gdyż artykuł został wdrożony do procedury wydawniczej jeszcze przed premierą tej bardzo mocnej i dobrej płyty. Zaległości nadrobię jednak w innym miejscu ;)

Linki do tomów:


Polecam!


piątek, 13 listopada 2015

Philthy Animal Taylor (1954-2015)

Odszedł znakomity perkusista. Z grupą Motörhead nagrał świetne albumy: On Parole, Motörhead, Overkill, Bomber, Ace of Spades, No Sleep 'til Hammersmith, Iron Fist, Another Perfect Day, Rock 'n' Roll, 1916, March ör Die. Jego poczucie humoru, sposób gry, instrumentalny drive i oryginalny wizerunek, który inspirował rzesze rockowych i punkowych fanów - zapiszą się na zawsze w historii rocka.


(źródło: www.facebook.com)

Wspominając Phila, poza oczywiście przesłuchaniem muzyki, którą stworzył - warto zajrzeć do autobiografii Lemmy'ego - znaleźć tam można wiele ciekawych historii opowiedzianych z perspektywy Kilmistera:

Phil przez kilka miesięcy występował jako Phil „Niebezpieczny" Taylor, ale choć był to trafny pseudonim - ten koleś był niebezpieczny przede wszystkim dla siebie! - nie przyjął się. Motocyklowa Irena nadała mu imię Philthy Animal, a że była wtedy jego kobietą, musiała wiedzieć, o czym mówi. (I. Kilmister, J. Garza, Lemmy autobiografia – Biała gorączka, przeł. J. Szubrycht, Poznań 2007.)

Rest in Peace Philthy...

środa, 11 listopada 2015

Dzięki Dave!

Dave Grohl zrobił w swoim życiu wiele muzycznie dobrych rzeczy:

  • nagrał świetne utwory z Nirvaną:


  • wydał znakomity album "Probot":


  • stworzył grupę Foo Fighters i wydał z tą formacją sporo dobrej, rockowej muzyki:


  • współpracował przy wielu znakomitych projektach:


  • niejednokrotnie odznaczał się wyjątkową kreatywnością, m.in. wyprodukował bardzo dobre filmowe dokumenty na temat muzyki:


  • Them Crooked Vultures!


  • a to tylko wybrane aspekty różnorodnej działalności Grohla...
  • zrobił On w miniony poniedziałek jeszcze jedną świetną rzecz - zagrał razem z Foo Fighters koncert w krakowskiej arenie, kilka minut drogi od mojego miejsca zamieszkania - genialne przeżycie - uczciwy, długi, rewelacyjny, niezapomniany koncert! Po prostu.


Dzięki Dave!


środa, 4 listopada 2015

Binder - Cztery - recenzja

„Tyle czeka na zrobienie/ Tyle ważnych jest spraw/ Tylko jakoś czasu na nie brak…” – tymi wersami rozpoczyna się utwór „Dobry Dzień” z minialbumu, debiutującego zespołu Binder. Czy warto poświęcić trochę tego cennego czasu na zapoznanie się z premierowym materiałem, zebranym na krążku zatytułowanym „Cztery”?




„Cztery” to przemyślany koncept. Tytuł wydawnictwa koresponduje z interesującą i gustowną okładką, grafikę kojarzącą się z kompasem odczytywać można jako nawiązanie do czterech stron Polski, z których podobno pochodzą autorzy tej płyty. Oczywiście, muzyków również jest czworo: Patrycja Porc, odpowiadająca za partie wokalne, Maciej Nowak – perkusista, Maciej Zyzak – gitarzysta oraz basista - Krzysztof Sabuda. Kobiety w rockowych składach nie mają łatwo, branża wciąż zdominowana jest przez mężczyzn, a świat rocka, jak stwierdziła w niedawno opublikowanym na łamach magazynu „Teraz Rock”, interesującym wywiadzie Tori Amos to „twardy świat”, który „nie jest miejscem dla kobiet” (Teraz Rock, nr 9 [151], 2015, s. 55). Jak zatem na tle zespołu, a także polskiej kultury rockowej wypada wokalistka grupy Binder? I czy sam zespół wnosi do tej kultury jakiś przejmujący, istotny pierwiastek?

cztery elementy, na które warto zwrócić uwagę. Po pierwsze – postać wspomnianej już Patrycji Porc, w której wokalu odnajdziemy szczerość, pasję, ale też bezkompromisowość. W utworze „ASPI” padają zresztą słowa: „Nie oceniaj – patrz/ Muzyka we mnie płynie” – nie będę więc się sprzeciwiał i przejdę do drugiego aspektu.

Chodzi o kultywowanie rock’n’rollowej tradycji. Szacunek dla kanonu rocka słychać w każdym utworze, najwięcej odnajdziemy tutaj komponentów pochodzących z estetyki blues rocka. Brzmią w tej muzyce inspiracje protoplastami rocka - grupami, takimi jak Led Zeppelin, Deep Purple czy Jefferson Airplane, oczywiste są także nawiązania do twórczości Jimiego Hendrixa, Janis Joplin, jak i do polskiej sceny (BreakoutRusowicz).

Trzeci aspekt dotyczy idei. W Polsce "przebicie" się z muzyką, którą tworzy, m.in. zespół Binder do świadomości, tzw. szerokiej publiczności jest niezwykle trudne. W telewizji kanały muzyczne są zdominowane przez nurt disco polo, ewentualnie emitowane są najnowsze, „modne” teledyski lub denne programy typu „reality show”. Z radiami jest trochę lepiej, choć niełatwo tam trafić początkującym w branży zespołom, a prasy muzycznej u nas, jak na lekarstwo. Pozostaje Internet, który w teorii daje olbrzymie możliwości promocyjne,  niestety w praktyce jest nieokiełznanym śmietniskiem, w którym rzeczy wartościowe mieszają się z treściami nonsensownymi – i te drugie najczęściej mają zdecydowanie większy zasięg.

Wracając jednak do idei i samej muzyki – w tym miejscu muszą one zostać docenione. Kapitalny utwór „Strach przed lataniem” to moim zdaniem pełen mocy hit grupy Binder, świetny drive, kompozycja zapisująca się w pamięci i doskonałe zgranie instrumentów z damskim wokalem. W „Dobry Dzień” jest bardziej nastrojowo, utwór kojarzy się z dokonaniami O.N.A. i choć w drugiej części, przy przyśpieszonej partii wokalnej mógłby zostać nagrany staranniej – to jednak broni się jako całość. „Sen” to gitarowe, klasyczne i dobre granie, zaś „Aspi” to chwytliwa i niepokorna kompozycja - energiczna, szczera, zapewne na żywo jeszcze lepiej rokująca i kopiąca niż w wersji płytowej.

Jako czwarty punkt warto wyróżnić pomysł - symboliczna okładka, tytuł, ciekawe teksty - wszystko sprawnie się uzupełnia. Naturalnie jest jeszcze nad czym pracować, przede wszystkim 4 utwory to tylko przedsmak, wstęp do pełnej, zamkniętej całości, która powinna w przyszłości się ukazać. Dookreślenie brzmienia, wyróżnienie się na tle innych grup to zadania, które stoją przed każdym debiutującym zespołem. Kolejna sprawa to wizerunek. Jako sympatyk charakterystycznych postaci rocka, wciąż szukam w polskiej przestrzeni muzycznej rozpoznawalnych sylwetek - jest ich kilka, ale wśród początkujących w branży twórców - tendencja zmierza do przestylizowania lub nijakości. Oczywiście, kolejna kwestia to zespół w akcji - scena zawsze weryfikuje "charakter" wykonawcy.

Warto śledzić działalność grupy Binder, z czasem muzycy z pewnością będą coraz lepsi, a umiejętności im nie brakuje. Życzę zespołowi nagrania longplaya - taka muzyka inspirowana latami sześćdziesiątymi znakomicie brzmiałaby szczególnie odtworzona z płyty winylowej. Życzę też tego, na co często zwraca uwagę w wywiadach, dotyczących działalności muzycznej młodych zespołów nieprzejednany Lemmy Kilmister - po prostu szczęścia

8/10
Cztery
Binder
Rok: 2015
Grünberg Productions
Fot. Materiały prasowe.

niedziela, 25 października 2015

Maria Peszek - Jezus Maria Peszek – recenzja

Odgrzebane kilka słów na temat ostatniej studyjnej płyty Marii Peszek:

---

„Załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie, załamanie nerwowe, po pogotowie dzwoń, załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie, załamanie nerwowe, po pogotowie dzwoń". I to szybko!



Imię artystki, o której będzie tu mowa jest z jednej strony atutem, bo pozwala na ciekawe gry i zabawy słowne, z drugiej jest chyba najbardziej ironicznym elementem w kontekście jej twórczości. „Jezus Maria Peszek” nie jest w moim odczuciu jakimś przełomem, wydarzeniem dekady, nienormalnym zjawiskiem, płytą – kombajnem, która rozjedzie polskie myślenie, otworzy niektórym oczy na sprawy, o których się milczy, czy podjudzi do zmiany swojego stylu życia.

Wydaje się, że adresowana jest do konkretnej grupy społecznej. To ciekawa płyta, dla mnie bardziej punkowa, niż alternatywna (zresztą określenie to stało się wyświechtane jak szary papier toaletowy na wysypisku, więc będę go unikał). Specjalnie wybrałem moment do opisania tej muzyki, kiedy to już wrzawa po wydaniu płyty dawno ucichła. Krążek jest chętnie kupowany, ale w zestawieniu OLiS wyprzedzały go (po premierze) produkcje Rihanny, Brodki czy Gurala - rzekłbym - mniej "wymagające". Pani Maria, której twórczość z pewnością jest warta uwagi wymęczyła się po wydaniu tej płyty rozmaitymi wywiadami. Moim zdaniem, mogłaby nagrać krótkie promo video - kilka zdań do fanów, wpuścić to do sieci i wypuścić płytę na rynek. Trafiłoby to tam, gdzie trzeba, bez zamieszania wokół jej osoby (które zaczęło się po wywiadach).

Muzycznie jest interesująco, schizofrenicznie, czasem niespójnie, innym razem nastrojowo i nostalgicznie. Jednak najistotniejsze są tutaj teksty. Nie będę dokonywał ich dokładnej analizy, jest to materiał na dłuższy artykuł. Proszę przeczytać sobie same teksty, a później odpalić płytę i posłuchać aranżacji pani Peszek. Słowa-klucze to: Amy, wojna, zejście, Polska, "nie ogarniam", klękanie, umieranie, żwir, pogotowie. Wystarczy posłuchać i dość oczywiste wydaje się, że jest to płyta osobista, która powstała po trudniejszym okresie w życiu artystki. Więc, po co tyle gadania…

Na koniec problem "lansu" w naszym kraju. Wiadomo lans jest w cenie i jest modny. Mam tylko nadzieję, że pozostaną jeszcze pewne rejony, obszary, ale i ludzie (przede wszystkim) dla których kategoria lansu nie jest/będzie pierwszorzędna. Czemu o tym piszę w kontekście płyty „Jezus Maria Peszek”? Bo żyjemy w czasach, w których sprzedaje się (i to świetnie) kontrkultura, sprzedaje się bunt, underground. Odpowiednie koncerny robią potężną kasę na upowszechnianiu, spłycaniu i "wygładzaniu" pewnych haseł i idei. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy jako świadomi odbiorcy potrafili oddzielić modę na pewne treści od autentycznego przekazu.

Życzyłbym sobie, żeby twórczość pani Marii Peszek nie stała się modna, nie była kolejnym pretekstem do lansu, znaczkiem (towarowym) na okularach – nerdach. To autentyczna i szczera postać, choć - oczywiście - sprawnie zarządzająca swoim wizerunkiem. Jednak wymaga odpowiedniego nastawienia i chęci „wczytania się” w przekaz. Lansowania się tą płytą (a zauważyłem to wyraźnie) - po prostu „Nie ogarniam” (najciekawszy utwór na krążku). Polecam przeznaczyć 40 minut na słuchanie i kolejne (co najmniej) 40 dni na przemyślenia i interpretację.

7/10
Jezus Maria Peszek
Maria Peszek
Rok:  2012
Wydawca: Mystic Production
Fot. Materiały prasowe.

środa, 14 października 2015

Saxon – Sacrifice – recenzja płyty

Niedługo premiera kolejnej płyty brytyjskiej formacji. A poniżej kilka słów o poprzednim krążku z 2013 roku.

Biff Byford, wokalista Saxon, grupy, która jest jednym z czołowych reprezentantów Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu stwierdził tuż po wydaniu poprzedniej płyty "Call To Arms", że najwyraźniej muszą na starość grać jeszcze szybciej. I faktycznie na Sacrifice rządzi szybkość.



Taka częstotliwość wydawania albumów mi się podoba. Płytę "Call To Arms" zespół wydał w 2011, wcześniejszą w 2009, a jeszcze wcześniejszą w 2007 i niech mi Axl Rose powie, że się nie da. Co tu się dużo rozpisywać Sacrifice to porządne, ostre, agresywne heavy-metalowe granie. Każdy element nowego albumu „gra”, Brytyjczycy już dawno wypracowali swój charakterystyczny i rozpoznawalny styl. Ten styl widać w atrakcyjnej, gustownej okładce, w kompozycji utworów na całej płycie, montażu kawałków, riffach, etc., etc.

Sacrifice, oczywiście słowo klucz w stylistyce tekstów hard/heavy, koresponduje z wieloma utworami, motywami i płytami, mnie momentalnie kojarzy się z tak samo zatytułowanym albumem Motörhead z 1995 roku. U Kilmistera i spółki, tak jak u Biffa i jego grupy – tempo dominuje, przygniata - podnosi ciśnienie krwi. Nie wyobrażam sobie zresztą innej aranżacji do utworu o takim tytule. Utwory na tej płycie mają mimo wszystko - ten pozytywnie archaiczny klimat, już tytuły jak np. Warriors of the Road, Stand Up and Fight czy Wheels of Terror brzmią typowo, wiadomo czego możemy się spodziewać w warstwie dźwiękowej. Choć nie jest to płyta prosta i wymaga od słuchacza "poświęcenia" - po kilkunastu przesłuchaniach docenia się ozdobniki, takie jak partie mandoliny w Made In Belfast czy brzmienie orientalnego instrumentarium w Guardians of the Tomb.

Saxon to przede wszystkim, jak zauważył lider grupy - mieszanka ciężkich riffów i naprawdę melodyjnego śpiewu. I to jest właśnie rodzaj ich muzycznego emblematu. Osobiście żałuję, że zabrakło na tej płycie utworu - hymnu, pokroju Back In 79 z poprzedniego krążka, czy genialnego rock’n’rollowego I’ve Got To Rock (To Stay Alive). Z tego powodu odbieram tę płytę nieco gorzej niż dwie poprzednie. Jednak to wciąż ambitne, piękne dzieło, dodatkowo wzbogacone bonusami, m.in. akustycznymi wersjami utworów Forever Free i Requiem, ten ostatni świetnie zbudowany przez dojrzały, doświadczony, prawdziwy głos Biffa i spokojną gitarę akustyczną. Bonus - tracki w tym przypadku to naprawdę dobry pomysł, zgrabnie dopełniający dzieło.

7/10
Sacrifice
Saxon
Rok: 2013
Dystrybutor: EMI Music Poland
Fot. Materiały prasowe.

środa, 7 października 2015

Luxtorpeda - Koncert w Stodole DVD – recenzja

Pojawienie się Luxtorpedy na polskim rynku muzycznym jest ewenementem. Formacja istnieje od 2010r., a zdążyła już wydać kilka ciekawych płyt, zaskakując przekazem, formą i energią. Pojawił się też koncert, zarejestrowany w warszawskiej Stodole - powala on klimatem, precyzją i siłą muzyki.




Materiał został nagrany 9 marca 2012r., czyli jeszcze przed wydaniem smacznych „Robaków”, niemniej zebrani w klubie mogli usłyszeć kilka utworów z płyty, która miała ukazać się w maju. Koncerty tego typu odbieram podobnie jak przedstawienia teatralne. Występujący trzymali się solidarnie w przedniej części sceny, choć nie da się ukryć, że głównymi „aktorami” byli tam Litza Friedrich i Hans Frencel. 

To przedstawienie hipnotyzuje. Przeważa zielononiebieska kolorystyka, atakują brudne brzmienia. To konkretne łojenie, bez gadania i klepania się po plecach. Pełne skupienie muzyków widoczne i słyszalne jest we wszystkich wykonaniach. Świetnie brzmi „Raus”, kojarzący się z brzmieniową estetyką Rammstein. Efektownie wypada wręcz punkowa „Mowa Trawa” czy „Niezalogowany” – istna dźwiękowa epilepsja - piękne!

Natomiast prawdziwa euforia, ekstaza publiki, pogo, headbanging, jednym słowem sieczka miała miejsce, rzecz jasna na „Autystycznym”. Dodatkowym plusem była propozycja Litzy, aby zebrani w Stodole zaśpiewali raz jeszcze pierwszą zwrotkę wspomnianego hitu. Publika lubi takie zabawy i chętnie odśpiewała fragment utworu. Na zakończenie wybrzmiała instrumentalna wersja „Tajnych Znaków” z „Robaków”, co dla mnie było miłym zaskoczeniem, bo nie jestem fanem tego kawałka w wersji studyjnej z (prze)stylizowanym, manierycznym wokalem.

Co do muzyków - wszyscy się naprawdę zaangażowali, wszyscy też… śpiewali, szacunek dla niepozornego perkusisty, widać było, że wylał z siebie siódme poty. Ten koncert potwierdza tezę, że dobra muzyka broni się sama i potrafi połączyć osoby z odmiennymi gustami, poglądami i w różnym wieku. Nie potrzeba też latającego słonia w kraciastej koszuli na scenie, żeby było ciekawie i niepowtarzalnie. Wykrystalizował nam się w Polsce zespół, który dobrze i ostro gra, tworzy ciekawe aranżacje, porusza w tekstach istotne problemy i do tego wykonuje utwory w ojczystym języku. Brawo!

Wydawnictwo „Koncert w Stodole” to nie tylko rejestracja świetnego muzycznego wydarzenia, które miało miejsce w Warszawie. Otrzymujemy jeszcze CD ze ścieżką audio, ponadto 5 teledysków, wywiady z Litzą i Hansem, galerię zdjęć, tapety na pulpit i inne dodatki. To dwie płyty, które warto mieć blisko telewizora i do których warto wracać.

8/10
Koncert w Stodole
Luxtorpeda
Rok: 2012
Dystrybutor: Metal Mind Productions
Fot. Materiały prasowe.

środa, 30 września 2015

Black Sabbath - 2 lipca 2016 w Krakowie!

Zespół Black Sabbath wystąpi w moim pięknym rodzinnym mieście na pożegnalnym koncercie 2 lipca 2016 roku. Znakomita informacja! Bilety tanie nie są, ale przesady też nie ma, a krakowska Arena słynie z dość drogich wejściówek.

Golden Circle Early Entrance 
499,00 PLN
Golden Circle
349,00 PLN
Płyta
249,00 PLN
Trybuny Premium
399,00 PLN
Trybuny Dolne
330,00 PLN
Trybuny Górne
330,00 PLN
Trybuny Górne
299,00 PLN
Trybuny Górne
249,00 PLN
(wg serwisu: www.ticketmaster.pl)




Fani i potencjalne koniki - o bilety na to wydarzenie zaczną walczyć od piątku 2.10 - godz.10. Nadchodzi historyczne, przełomowe i z pewnością niesamowite wydarzenie - miłośnik rocka musi tam być!

wtorek, 29 września 2015

Jerry Lee Lewis - 200 lat!

Dzisiaj 80. urodziny obchodzi jeden z zapomnianych królów rock'n'rolla - tego szczerego, prawdziwego, bezkompromisowego i genialnego w swojej prostocie pragatunku. Żyj jeszcze długo i nagrywaj, ile możesz!

Muzyka na dziś - oczywiście winyl z hitami Killera





czwartek, 24 września 2015

Iggy & The Stooges - Ready to Die – recenzja

Iggy Pop wyznał kiedyś, że zawsze był nudystą i nie przepada za ubraniami. Teraz półnagi ogłasza, że jest gotowy na śmierć. Czyżby?




Iggy Pop, kolejny z moich wizerunkowych ulubieńców na „starość” jak widać świetnie się bawi. A pomyśleć, że kiedyś jako młodzieniec grał sobie na perkusji, nie z żadnymi „ofiarami” czy „popychadłami” (ang. „stooges”) tylko z grupą, zwaną The Iguanas. Serio, kupujecie to, zespół który miał zrewolucjonizować muzykę popularną miałby nazywać się Iguanas? Podobnie z Iggym, wyobrażacie sobie żebyśmy dziś mówili o protoplaście punka, używając jego prawdziwego imienia i nazwiska, mianowicie – James Osterberg. Otóż to…

Już nazwa zespołu, który zapisał się w historii rocka oraz pseudonim artystyczny lidera mają istotne znaczenie dla ich kariery. Iguana, jak początkowo szydercy nazywali Amerykanina stał się Iggym, w dodatku Pop-em i rozpoczął przekraczanie granic oraz burzenie dotychczasowych barier. Jak błyskotliwie zauważył Paul Trynka, autor biografii „Open Up & Bleed” w czasie, gdy Iggy niszczył granice „między pierwotnym szaleństwem a ideą czystej sztuki, Marilyn Manson bawił się jeszcze w pampersach swoim siusiakiem”. 

Otrzymaliśmy kolejny, interesujący muzyczny obiekt. Możemy płytę „Ready to Die” analizować "kawałek" po "kawałku", ale nie to jest moim zamiarem. Ciekawszy jest tutaj bohater - od dawna uznawany za legendę, mógłby właściwie tylko opowiadać pikantne historie ze swojego życia, udzielać wywiadów-oceanów i zbierać laury.

A tu nie ma lekko, Amerykanin daje pełne szalonej energii koncerty i nagrywa interesujące, choć bardzo osobliwe albumy, niedawno solowy krążek „Après” z dość komicznymi aranżacjami rozmaitych przebojów, a tym razem wraz z The Stooges - „Ready to Die”. Dostajemy na najnowszym wydawnictwie chwytliwe, proste riffy, melodyjne refreny, instrumentalne brzmienia, będące echem Franka Zappy czy Davida Bowiego oraz przepełnione sarkazmem Iggy'ego teksty - z tej półki warto posłuchać m.in. „Sex and Money”, „Job”, czy wprowadzającego w lekko hipnotyczny trans „Burn”.

Usłyszymy też głębokie, "życiowe" historie z ożywczym podkładem muzycznym, np. w „Dirty Deal” oraz ballady! Tak, ballady są najbardziej rozbrajające, szczególnie „Unfriendly World”, dźwiękowo-słowna komedia. Przy „The Departed” cyniczni wrażliwcy, mający jeszcze kaca może uronią łzę, ale kto zna historię Iggy'ego ten pewnie lekko się uśmiechnie i pogrąży w "zadumie" przy tym utworze.

Tekstowy majstersztyk „Dd’s” wzbogacony dodatkowo wyraźnym beatem i basem, pełen feelingu mógłby natomiast stać się obiektem dogłębnej analizy teoretyków kultury, szczególnie pasjonatów szkoły psychoanalitycznej, dlaczego? Najlepiej zacytujmy klasyka - autentyka: I'm on my knees for those DD's, Why tell a lie, I am stupefied i jeszcze, wieńcząca pieśń - filozoficzna, niemal mistyczna apostrofa do Boga: God, you're no freud, These are my toys. Think about them every night and day. Otóż to - Maestro Pop.




7/10
Ready to Die
Iggy & The Stooges
Rok: 2013
Dystrybutor: Mystic Production
Fot. Materiały prasowe.

piątek, 18 września 2015

Kid Rock – Rebel Soul - recenzja

Kid Rock wyznaczył sobie, przy nagrywaniu płyty „Rebel Soul”, bardzo prosty do zrealizowania cel. Chciał wydać album pełen hitów. My tu sobie żartujemy, a swoją drogą przydałby się wreszcie rockowy krążek z samymi hitami.



Po części się to naszemu amerykańskiemu (do szpiku kości) rap-rockowemu dziecku udało. Można się zgodzić z innym stwierdzeniem autora materiału, które widnieje nawet na okładce „Rebel Soul” - że nie jest to najlepsza płyta, jaka została nagrana, ale w jego skromnej opinii, i tak jest zarąbista.

Muzyka buja od samego początku. Kawałek o zabawnym tytule „Chickens In the Pen” jest świetnym otwarciem, czuje się tu beat, czuje się wokal i chórki, czuje się amerykańskie kurczaki, czuje woń amerykańskich kobiet, czuje się Amerykę! Chyba, że się nie czuje, wtedy należy wysłuchać drugiego utworu z płyty - „Let’s Ride”, który jest dedykowany amerykańskim żołnierzom. Do tego jeszcze można odpalić klip i już się nic nie czuje, tylko Amerykę! To radiowy numer z chwytliwym refrenem, muzycznie może nieadekwatny do bardzo patriotycznego, politycznego tekstu. Jednak to dobry utwór i soczyście amerykański!

To ciekawe, jaka będzie reszta... Z czym się mogą kojarzyć tytuły, takie jak „Detroit, Michigan”, „Cuccie Galore” czy „Redneck Paradise”? No przecież nie z Uzbekistanem, jasne że z Ameryką. Posłuchajcie tekstów na tej płycie - mieszanka whiskey, "panienek", kurczaków, żołnierzy, ginu i kokainy.

Może Kid Rocka lubi się za otwartość i szczerość? Może za tą amerykańską manię na punkcie jego ojczystej ziemi i wszystkiego, co ta gleba zrodziła? Trudno powiedzieć. Mnie przekonuje jego bezpośredniość i nieustępliwość. Faza na rap – to gramy rap, faza na country – nie ma problemu, faza, aby wykonać „Ramble On” Led Zeppelin w trakcie 35. uroczystości Kennedy Center Honors – no problem, faza na rock’n’rolla – w porządku. Tę ostatnią poczuliśmy najmocniej na „Rebel Soul”, choćby w świetnym, energicznym, rozbudowanym „Mr.Rock’n’Roll”. Mógł sobie tylko ten arcy-Amerykanin odpuścić ballady, szczególnie mdły utwór „The Mirror” z koszmarnym efektem auto-tune (ratuje go tylko solówka). Zresztą mi do spokojnego, nastrojowego grania - Kid Rock nie pasuje, nie wierzę mu i nie chce takich historii słuchać.

Generalnie, dzięki Kid za sporo dobrej, dziarskiej muzyki; dzięki za życzenia w „Happy New Year”, w Sylwestra na pewno kilka kawałków z płyty „Rebel Soul” można odpalić.




7/10
Kid Rock
Rebel Soul
Rok: 2012
Dystrybutor: Warner Music Poland
Fot. Materiały prasowe.

środa, 16 września 2015

Billy Gibbons - w solowej odsłonie!

Jeden z trzech klasyków, tworzących ZZ Top postanowił wydać solową płytę, zatytułowaną "Perfectamundo". Album niebawem trafi na rynek, tymczasem słynny brodacz prezentuje klip do jednego z utworów z nadchodzącej produkcji. Mamy tutaj do czynienia z niespotykanym obliczem Gibbonsa - charakterystyczny, dojrzały wokal Amerykanina w zderzeniu z rytmami kubańskimi, ciekawostka:






sobota, 12 września 2015

Hollywood Vampires - Hollywood Vampires - recenzja

Hollywood Vampires to konglomerat wszystkiego, co w rocku niezawodne: wybornych muzyków, genialnych utworów, znakomitych aranżacji, zabawy muzyką z zachowaniem należytego szacunku dla rock'n'rollowej tradycji i kultury.

Skąd pomysł na Hollywood Vampires? Chodziło o wskrzeszenie pamięci o nieformalnym klubie, powstałym na początku lat 70-tych, na piętrze popularnej knajpy Rainbow Bar & Grill, która była miejscem spotkań wielu gwiazd rocka mieszkających bądź odwiedzających Los Angeles.

Album, utworem pt. "The Last Vampire" otwiera jeden z najpotężniejszych głosów kina, sam Christopher Lee - genialne wprowadzenie legendy, które zapowiada mistrzowski materiał. Nazwiska, które pojawiają się na tej płycie, m.in. Alice Cooper, Brian Johnson, Joe Perry, Slash, Johnny Depp (ten poczuł powołanie do muzyki, ale umówmy się aktorem na zawsze pozostanie lepszym niż muzykiem, choć oczywiście nazwisko przyciąga uwagę do produkcji), Duff McKagan, Matt Sorum, Dave Grohl, Tommy Henriksen, Robby Krieger, Paul McCartney czy Joe Walsh mówią same za siebie - ikony rocka. Na warsztat muzycy wzięli, m.in. przeboje Led Zeppelin, The Who, Floydów, The Doors, T. Rex, Hendrixa czy Lennona. Co z tego wyniknęło?

Sporo na tym albumie (auto)ironii ("My Dead Drunk Friends"), żartu połączonego z interesującym konceptem ("Whole Lotta Love", "School’s Out/Another Brick In The Wall pt.2"), dobrego i ciekawie zaaranżowanego grania ("Five to One/Break On Through") oraz żartu ("Cold Turkey", "Itchycoo Park"). Chyba główną dominantą jest tutaj jednak humor - wokal Coopera ma w sobie niezbywalny pierwiastek prześmiewczej ironii - prekursor shock rocka "śpiewający" Hendrixa czy wokalne partie Planta? To musi bawić. I bawi, ale dodatkowo świetnie się tego słucha. A jakby samego Alice'a było mało - w dwóch utworach pojawia się jeszcze gościnnie Brian Johnson, którego poza AC/DC raczej trudno gdziekolwiek złapać (oczywiście pomijając tory rajdowe i salony samochodowe) - dodaje on wyjątkowego charakteru szczególnie w coverze "School’s Out/Another Brick In The Wall pt.2".


Hollywood Vampires - wampiry rock'n'rolla spotkały się po latach, żeby wspólnie się zabawić i do tego pograć.  Minusy? Brak choć jednej wampirzycy w męskim towarzystwie (choćby Joan Jett) i pierwiastka boskiego - w końcu Lemmy Kilmister, stały bywalec Rainbow, mieszkaniec L.A. zdecydowanie powinien odcisnąć na tym materiale podeszwę swoich czarnych kozaków. Ale kto wie, może Wampiry obmyślają już kolejną odsłonę...





8/10
Hollywood Vampires
Dystrybutor: Universal Music Polska
Fot. Materiały prasowe

piątek, 11 września 2015

Airbourne - Black Dog Barking – recenzja

Do wszystkich narzekaczy i malkontentów, którym wydaje się, że rock’n’roll umarł. Mylicie się okrutnie! Przede wszystkim prekursorzy tego gatunku nagrywają płyty i koncertują do dziś. Ponadto młode zespoły jak Airbourne ukończyły Wyższą Szkołę Rocka i wspaniale kultywują tradycję, dając czadu!



Ta płyta rockuje, z założenia miała rockować i będzie rockować przez lata. Muzycy Airbourne mówili przy okazji ich pierwszej płyty "Runnin’ Wild", że początki nie były łatwe, grali ponoć nie taką muzykę, jakiej oczekiwano. Na szczęście duch, najprawdopodobniej Bona Scotta zamieszkał w ich umysłach i duszach, i wiernie grają rock’n’rolla.

Trzecia płyta, zatytułowana "Black Dog Barking" to znowu pełen, spójny zestaw – dynamizm, ruch, żywioł, szybkość, zadziorność widać w każdym elemencie – od okładki przez tytuły utworów i teksty, aż do samej muzyki. Tytuł albumu znaczący, jak wyjaśnił perkusista składu Ryan O’Keeffe, black dog jest symbolem wytrwałości, oni sami są czarnymi psami, wytrwałymi i nieustępliwymi, poza tym kojarzy się z wyśmienitym utworem Led Zeppelin, co raczej na zły odbiór nie wpływa.

Nawet gdyby była to pierwsza płyta australijskiego kwartetu mogłaby spokojnie zostać w całości wykonana na niedługim koncercie. Słuchając tych utworów miałem wrażenie, jakby w zasadzie było to nagranie live. Zmieniłbym tylko kolejność wykonywania numerów. Idealnie na otwarcie koncertu nadaje się intro „Live It Up”, powoli dźwięki atakują widownię, tworząc w ich umysłach oczywiste nawiązanie do mistrzów z AC/DC, wchodzi druga gitara (51. sekunda – publiczność z ciarkami na plecach, wciąż ciemno na scenie, "grają" tylko instrumenty), zaraz stopa (55. sekunda – światła na perkusję), budowanie napięcia i od pierwszej minuty i 22. sekundy rozpoczyna się szaleństwo. Świetny utwór, genialna w swojej prostocie kompozycja.

W ogóle wstępniaki w kolejnych utworach są już dużą wartością, choćby sympatyczne rozwiązanie w "Ready To Rock" z chórem śpiewających fanów, czy pozornie spokojniejsze, pierwsze akordy w "Cradle To The Grave". Każdy numer na tej płycie ma moc i energię, bo też o to chodzi w tym gatunku, dźwiękowe "aluzje", czy jak kto woli świadome pożyczki z zespołów, takich jak AC/DC, Krokus, Motörhead, Slade i wielu innych są oczywiste i klarowne. I tak właśnie ma być, młody zespół dla młodego pokolenia, czerpiący z klasyki – świetnie. 

Brian Johnson w swojej autobiografii "Gaz do dechy" stwierdził, że trasa z kapelą bywa nudna, a ekscytujące są dwie godziny wieczorem. Z tego powodu ma zawsze przy sobie ulubione, motoryzacyjne pisma. Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby trasa koncertowa AC/DC nawet czasem bywała nudna, może to kwestia ich wieku i już przeżytych doświadczeń. Podejrzewam jednak, że chłopaki z Airbourne zarówno w trasie, jak i w studiu bawią się świetnie, na pewno słychać to na "Black Dog Barking".





8/10
Airbourne
Black Dog Barking
Rok: 2013
Dystrybutor: Warner Music Poland
Fot. Materiały prasowe

środa, 9 września 2015

Led Zeppelin - Celebration Day – recenzja

Zorganizuj sobie ponad dwie godziny wolnego czasu, wyślij wszystkich, którzy mogą Ci wtedy przeszkadzać do sklepu, ciotki, pradziadka czy sąsiadki. Ustaw głośno sprzęt grający i świętuj ten dzień z "Celebration Day".




Może niemodne jest w obecnych czasach zachwycanie się w  grupami, które rozpoczynały działalność pod koniec lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Tyle dookoła rozmaitej muzy, popu, hiphopu, metalu, techno, disco-popu, metalohip-hopu, rapcoro-jazzpopu, dla każdego coś innego, dla każdego innego coś oryginalnego.

Wiele nowych zespołów chce za wszelką cenę szokować, odznaczać się nowoczesnością, hipsterskością, czy jak to tam zwać. Na szczęście istniały grupy (i niektóre nadal istnieją), które były ponad tymi wyznacznikami. Jeżeli chcesz usłyszeć genialne riffy, partie klawiszowe, basowe i perkusyjne, którymi inspirują się tysiące współczesnych artystów. Jeżeli interesuje Cię forma muzyczna, wirtuozerskie wręcz zestawienie słowa, dźwięku i obrazu. Jeżeli liczy się dla Ciebie czysta Muzyka, a nie - przerysowana, udawana i, co za tym często idzie nieudolna kreacja. Jeżeli oczekujesz solidnych, muzycznych doznań. Wreszcie, jeśli chcesz usłyszeć i ujrzeć spersonifikowany Rock

Zorganizuj sobie ponad dwie godziny wolnego czasu, wyślij wszystkich, którzy mogą Ci wtedy przeszkadzać do sklepu, ciotki, pradziadka czy sąsiadki. Ustaw głośno sprzęt grający i świętuj ten dzień z Celebration Day. Materiał DVD, zatytułowany „Celebration Day” to komunikat samoistny. Niepowtarzalny, elegancki, świetny koncert Led Zeppelin, zespołu, którego nie wypada już dziś przedstawiać odbył się w Londynie w 2007 roku. Muzycy wystąpili w hołdzie dla Ahmeta Erteguna, założyciela wytwórni Atlantic dla której Anglicy nagrywali genialne albumy.

Lista utworów i dwa promujące materiał klipy, „mówią” same za siebie. Tego nie trzeba dokładnie recenzować (może nawet byłoby wstyd – to tak, jakby krytyk mody oceniał stylizację Jezusa Chrystusa). Ten dokument odbiera się intymnie. Dla mnie perfecto.




CD 1
1. Good Times Bad Times
2. Ramble On
3. Black Dog
4. In My Time of Dying
5. For Your Life
6. Trampled Under Foot
7. Nobody’s Fault But Mine
8. No Quarter

CD 2
1. Since I’ve Been Loving You
2. Dazed And Confused
3. Stairway To Heaven
4. Song Remains The Same
5. Misty Mountain Hop
6. Kashmir
7. Whole Lotta Love
8. Rock And Roll

Celebration Day
Led Zeppelin
Rok: 2012
Dystrybutor: Warner Music Poland

wtorek, 8 września 2015

ZZ Top - La Futura - recenzja

Niedawno panowie z ZZ Top odwiedzili nasz kraj, a jak prezentuje się ich ostatnia studyjna płyta? Odkopana recenzja poniżej (tekst z 2012):

ZZ Top - La Futura - recenzja

La Futura” to najnowsze muzyczne dziecko trójki leciwych muzyków – dwóch brodaczy i jednego z nazwiskiem „Beard”. To dobrze wychowane dziecko.




Funkcjonują od 43 lat, bez żadnych przerw i zmian personalnych. Od lat, zgodnie ze swoimi gustami grają dobrego blues-rocka – i szczęśliwie na nowym krążku robią to, co wydaje mi się, lubią najbardziej – bawią się muzyką.

Kosmiczne granie
Lider grupy, maestro Billy Gibbons w jednym z wywiadów, jeszcze przed wydaniem płyty opowiedział historię, o tym jak utwór „Flying High” znalazł się w kosmosie i wyciekł do Internetu. Przeszukałem jak najszybciej sieć, znalazłem, posłuchałem i osłupiałem, Wokal w porządku, brzmienie stylowe, ale refren – jakiś chórek, jakieś rozciągnięte „whyyy, whyyy…”, dobra - śmieszny żart, ale szczerze bałem się, że podobne eksperymenty wypełnią całą płytę.

Hip-hopowcy po sześćdziesiątce
Kolejny news z obozu ZZ Top – nagrywają hip – hopowy kawałek „I Gotsta Get Paid”, cover Dj DMD Feat. Lil Keke and Fat Pat. Ten „joke” od początku traktowałem z przymrużeniem oka, odpalam i owszem piosenka oparta na hip-hopowym tracku, ale w stylizacji bluesowych brodaczy, wpada w ucho, oryginalnie, z poczuciem humoru. 

Wracamy do korzeni
Ukazuje się płyta, zaczynam od przesłuchania „Flying High”, jakby nie wierząc, że naprawdę wersja z popowymi chórkami dostała się na krążek – i okazuje się, że zmienili aranżację, teraz mamy - prosty, chwytliwy riff, w stylu Rolling Stones czy AC/DC, żartobliwy tekst, z ironicznymi wstawkami (to uniwersalna poetyka ZZ top) i niski, zachrypnięty wokal Gibbonsa. Świetny i energiczny utwór. Podobnie – „Consumption”, krótko, melodyjnie, na temat. Kolejna perełka – „I don’t Wanna Lose, Lose You”, rodzaj bluesowego grania, jakiego mogę słuchać godzinami. Są też spokojne, nastrojowe ballady „Over You” oraz „It’s Too Easy Manana", idealne na refleksyjny wieczór przy szklance szkockiej. A dla miłośników harmonijki amerykańskie trio przygotowało świetny „Heartache In Blue”, gdzie, nie po raz pierwszy, Gibbonsowi pomaga wokalnie, basowy zespołu - Dusty Hill. Bonus tracki mogłyby spokojnie znaleźć się na płycie jako kolejne utwory, chwytliwe, żywiołowe, zarówno „Threshold Of A Breakdown” jak i „Drive by Lover”.

Uważam tę płytę za jedną z lepszych w dorobku ZZ Top. Jeśli ktoś lubi Bonamassę, czy modny obecnie The Black Keys, a nie zapoznał się jeszcze z ostatnim wydawnictwem trójki klasyków to zdecydowanie zachęcam do przeniesienia się na ok. 45 minut do teksańskiego pubu ze znakomitą bluesową muzą.




8/10
La Futura
ZZ Top
Rok: USA 2012
Dystrybutor: Universal Music Polska
Fot. Materiały prasowe

poniedziałek, 7 września 2015

Clutch - Earth Rocker - recenzja

Wkrótce ukaże się nowa płyta Clutch, zatem to dobry moment, aby powspominać ostatni z wydanych albumów studyjnych wciąż nieodkrytego w naszym kraju znakomitego zespołu.

Clutch - Earth Rocker - recenzja




Clutch to amerykańska grupa, wykonująca muzykę inspirowaną klasycznym rockiem, stoner rockiem, blues rockiem - grająca na pewno, bez wchodzenia w etykietki - muzykę hard. I oczywiście w tym miejscu mógłbym napisać – grająca rocka, jak miliony zespołów na całym świecie i co w tym szczególnego? Niech grają, Bóg z nimi. Ale to jest grupa, która ma w du… paragrafy, która jest jak bulterier, jak wściekły byk, jak Tommy Lee Jones w „Ściganym”.

Panowie grają ponad 20 lat, Neil Falon, wokalista, ale też instrumentalista razem ze świetnym gitarzystą Timem Sultem trzymają zespół za pysk. Każdy instrument jest słyszalny w ich muzyce, tak samo ważny jest wokal, jak perkusja czy organy. Muzycy wymieniają się tylko pozycjami, raz na pierwszy plan wysuwa się harmonijka, by po chwili ustąpić miejsce gitarze, ale wszystko jest spójne, przemyślane i profesjonalne. Wydali już kilkanaście płyt, w tym studyjne i koncertowe. Ostatnio ukazał się ich nowy krążek, zatytułowany „Earth Rocker”. Muzyka Clutch ewoluuje, lider grupy stwierdził przy okazji najnowszego wydawnictwa, że to prawdopodobnie najszybsza płyta, jaką nagrali - z tym stwierdzeniem można zapewne spekulować, ale jedno jest pewne, jeśli ktoś jest zakochany w stylistyce ostatniej płyty Davida Bowiego to niech chwilę odczeka, zanim włoży do odtwarzacza krążek „Earth Rocker”.

Tytułowy utwór wprowadza nas przez ciężkie, żelazne wrota do kopalni dźwięków, głośno tam, walą się kamienie, gitary z perkusją młócą nieprzejednanie. Wokal Falona przebija się jednak przez instrumentarium w "Crucial Velocity" - nie tylko barwa głosu tego gościa, ale także ekspresja i jego wyczucie muzyczne wzbudza we mnie pełen szacunek. Natomiast genialne unisono harmonijki z gitarą, zaprezentowane w najlepszym  - w według mnie - utworze płyty - "D.C. Sound Attack!" wprawia w niesamowite wibracje. Utworów, w których jest ewidentny drive nie brakuje, przykłady: "Unto the Breach" – swoją drogą bardzo melodyczny, "Book, Saddle, And Go" czy "Cyborg Bette" z żartobliwym, i ironicznym tekstem.

Wspólna trasa koncertowa z Thin Lizzy i Motörhead faktycznie wywarła wpływ na motywacje muzyczne panów z Clutch i ciężko się dziwić... Jestem szczęśliwy, że muzycy średniego pokolenia, czerpiący od pokolenia classic - potrafią, nie tylko kultywować tradycję hardrockową, ale jeszcze odznaczać się własnym stylem i nagrywać nowe, niepowtarzalne dźwięki, które będą z nami przez lata. Od spokojnego, lekko demonicznego, wokalnie przejmującego i instrumentalnie kapitalnego "Gone Cold" nie mogę się uwolnić, już od pierwszego przesłuchania i zapewne długo się nie uwolnię.

Polecam posłuchać Clutch zdecydowanie każdemu. Osoby, które wolą wolniejsze numery odsyłam najpierw do utworu „Regulator” ze świetnego albumu „Blast Tyrant”, mistrzowskiego hard-rock’n’rolla usłyszycie w "The Mob Goes Wild" z tej samej płyty, zaś rockersi powinni być usatysfakcjonowani Earth Rockerem. Ja jestem.



8/10
Clutch
Earth Rocker
Rok: 2013
Dystrybutor: Mystic Production
Fot. Materiały prasowe.