niedziela, 25 października 2015

Maria Peszek - Jezus Maria Peszek – recenzja

Odgrzebane kilka słów na temat ostatniej studyjnej płyty Marii Peszek:

---

„Załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie, załamanie nerwowe, po pogotowie dzwoń, załamanie nerwowe, dzwoń po pogotowie, załamanie nerwowe, po pogotowie dzwoń". I to szybko!



Imię artystki, o której będzie tu mowa jest z jednej strony atutem, bo pozwala na ciekawe gry i zabawy słowne, z drugiej jest chyba najbardziej ironicznym elementem w kontekście jej twórczości. „Jezus Maria Peszek” nie jest w moim odczuciu jakimś przełomem, wydarzeniem dekady, nienormalnym zjawiskiem, płytą – kombajnem, która rozjedzie polskie myślenie, otworzy niektórym oczy na sprawy, o których się milczy, czy podjudzi do zmiany swojego stylu życia.

Wydaje się, że adresowana jest do konkretnej grupy społecznej. To ciekawa płyta, dla mnie bardziej punkowa, niż alternatywna (zresztą określenie to stało się wyświechtane jak szary papier toaletowy na wysypisku, więc będę go unikał). Specjalnie wybrałem moment do opisania tej muzyki, kiedy to już wrzawa po wydaniu płyty dawno ucichła. Krążek jest chętnie kupowany, ale w zestawieniu OLiS wyprzedzały go (po premierze) produkcje Rihanny, Brodki czy Gurala - rzekłbym - mniej "wymagające". Pani Maria, której twórczość z pewnością jest warta uwagi wymęczyła się po wydaniu tej płyty rozmaitymi wywiadami. Moim zdaniem, mogłaby nagrać krótkie promo video - kilka zdań do fanów, wpuścić to do sieci i wypuścić płytę na rynek. Trafiłoby to tam, gdzie trzeba, bez zamieszania wokół jej osoby (które zaczęło się po wywiadach).

Muzycznie jest interesująco, schizofrenicznie, czasem niespójnie, innym razem nastrojowo i nostalgicznie. Jednak najistotniejsze są tutaj teksty. Nie będę dokonywał ich dokładnej analizy, jest to materiał na dłuższy artykuł. Proszę przeczytać sobie same teksty, a później odpalić płytę i posłuchać aranżacji pani Peszek. Słowa-klucze to: Amy, wojna, zejście, Polska, "nie ogarniam", klękanie, umieranie, żwir, pogotowie. Wystarczy posłuchać i dość oczywiste wydaje się, że jest to płyta osobista, która powstała po trudniejszym okresie w życiu artystki. Więc, po co tyle gadania…

Na koniec problem "lansu" w naszym kraju. Wiadomo lans jest w cenie i jest modny. Mam tylko nadzieję, że pozostaną jeszcze pewne rejony, obszary, ale i ludzie (przede wszystkim) dla których kategoria lansu nie jest/będzie pierwszorzędna. Czemu o tym piszę w kontekście płyty „Jezus Maria Peszek”? Bo żyjemy w czasach, w których sprzedaje się (i to świetnie) kontrkultura, sprzedaje się bunt, underground. Odpowiednie koncerny robią potężną kasę na upowszechnianiu, spłycaniu i "wygładzaniu" pewnych haseł i idei. Dlatego tak ważne jest, żebyśmy jako świadomi odbiorcy potrafili oddzielić modę na pewne treści od autentycznego przekazu.

Życzyłbym sobie, żeby twórczość pani Marii Peszek nie stała się modna, nie była kolejnym pretekstem do lansu, znaczkiem (towarowym) na okularach – nerdach. To autentyczna i szczera postać, choć - oczywiście - sprawnie zarządzająca swoim wizerunkiem. Jednak wymaga odpowiedniego nastawienia i chęci „wczytania się” w przekaz. Lansowania się tą płytą (a zauważyłem to wyraźnie) - po prostu „Nie ogarniam” (najciekawszy utwór na krążku). Polecam przeznaczyć 40 minut na słuchanie i kolejne (co najmniej) 40 dni na przemyślenia i interpretację.

7/10
Jezus Maria Peszek
Maria Peszek
Rok:  2012
Wydawca: Mystic Production
Fot. Materiały prasowe.

środa, 14 października 2015

Saxon – Sacrifice – recenzja płyty

Niedługo premiera kolejnej płyty brytyjskiej formacji. A poniżej kilka słów o poprzednim krążku z 2013 roku.

Biff Byford, wokalista Saxon, grupy, która jest jednym z czołowych reprezentantów Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu stwierdził tuż po wydaniu poprzedniej płyty "Call To Arms", że najwyraźniej muszą na starość grać jeszcze szybciej. I faktycznie na Sacrifice rządzi szybkość.



Taka częstotliwość wydawania albumów mi się podoba. Płytę "Call To Arms" zespół wydał w 2011, wcześniejszą w 2009, a jeszcze wcześniejszą w 2007 i niech mi Axl Rose powie, że się nie da. Co tu się dużo rozpisywać Sacrifice to porządne, ostre, agresywne heavy-metalowe granie. Każdy element nowego albumu „gra”, Brytyjczycy już dawno wypracowali swój charakterystyczny i rozpoznawalny styl. Ten styl widać w atrakcyjnej, gustownej okładce, w kompozycji utworów na całej płycie, montażu kawałków, riffach, etc., etc.

Sacrifice, oczywiście słowo klucz w stylistyce tekstów hard/heavy, koresponduje z wieloma utworami, motywami i płytami, mnie momentalnie kojarzy się z tak samo zatytułowanym albumem Motörhead z 1995 roku. U Kilmistera i spółki, tak jak u Biffa i jego grupy – tempo dominuje, przygniata - podnosi ciśnienie krwi. Nie wyobrażam sobie zresztą innej aranżacji do utworu o takim tytule. Utwory na tej płycie mają mimo wszystko - ten pozytywnie archaiczny klimat, już tytuły jak np. Warriors of the Road, Stand Up and Fight czy Wheels of Terror brzmią typowo, wiadomo czego możemy się spodziewać w warstwie dźwiękowej. Choć nie jest to płyta prosta i wymaga od słuchacza "poświęcenia" - po kilkunastu przesłuchaniach docenia się ozdobniki, takie jak partie mandoliny w Made In Belfast czy brzmienie orientalnego instrumentarium w Guardians of the Tomb.

Saxon to przede wszystkim, jak zauważył lider grupy - mieszanka ciężkich riffów i naprawdę melodyjnego śpiewu. I to jest właśnie rodzaj ich muzycznego emblematu. Osobiście żałuję, że zabrakło na tej płycie utworu - hymnu, pokroju Back In 79 z poprzedniego krążka, czy genialnego rock’n’rollowego I’ve Got To Rock (To Stay Alive). Z tego powodu odbieram tę płytę nieco gorzej niż dwie poprzednie. Jednak to wciąż ambitne, piękne dzieło, dodatkowo wzbogacone bonusami, m.in. akustycznymi wersjami utworów Forever Free i Requiem, ten ostatni świetnie zbudowany przez dojrzały, doświadczony, prawdziwy głos Biffa i spokojną gitarę akustyczną. Bonus - tracki w tym przypadku to naprawdę dobry pomysł, zgrabnie dopełniający dzieło.

7/10
Sacrifice
Saxon
Rok: 2013
Dystrybutor: EMI Music Poland
Fot. Materiały prasowe.

środa, 7 października 2015

Luxtorpeda - Koncert w Stodole DVD – recenzja

Pojawienie się Luxtorpedy na polskim rynku muzycznym jest ewenementem. Formacja istnieje od 2010r., a zdążyła już wydać kilka ciekawych płyt, zaskakując przekazem, formą i energią. Pojawił się też koncert, zarejestrowany w warszawskiej Stodole - powala on klimatem, precyzją i siłą muzyki.




Materiał został nagrany 9 marca 2012r., czyli jeszcze przed wydaniem smacznych „Robaków”, niemniej zebrani w klubie mogli usłyszeć kilka utworów z płyty, która miała ukazać się w maju. Koncerty tego typu odbieram podobnie jak przedstawienia teatralne. Występujący trzymali się solidarnie w przedniej części sceny, choć nie da się ukryć, że głównymi „aktorami” byli tam Litza Friedrich i Hans Frencel. 

To przedstawienie hipnotyzuje. Przeważa zielononiebieska kolorystyka, atakują brudne brzmienia. To konkretne łojenie, bez gadania i klepania się po plecach. Pełne skupienie muzyków widoczne i słyszalne jest we wszystkich wykonaniach. Świetnie brzmi „Raus”, kojarzący się z brzmieniową estetyką Rammstein. Efektownie wypada wręcz punkowa „Mowa Trawa” czy „Niezalogowany” – istna dźwiękowa epilepsja - piękne!

Natomiast prawdziwa euforia, ekstaza publiki, pogo, headbanging, jednym słowem sieczka miała miejsce, rzecz jasna na „Autystycznym”. Dodatkowym plusem była propozycja Litzy, aby zebrani w Stodole zaśpiewali raz jeszcze pierwszą zwrotkę wspomnianego hitu. Publika lubi takie zabawy i chętnie odśpiewała fragment utworu. Na zakończenie wybrzmiała instrumentalna wersja „Tajnych Znaków” z „Robaków”, co dla mnie było miłym zaskoczeniem, bo nie jestem fanem tego kawałka w wersji studyjnej z (prze)stylizowanym, manierycznym wokalem.

Co do muzyków - wszyscy się naprawdę zaangażowali, wszyscy też… śpiewali, szacunek dla niepozornego perkusisty, widać było, że wylał z siebie siódme poty. Ten koncert potwierdza tezę, że dobra muzyka broni się sama i potrafi połączyć osoby z odmiennymi gustami, poglądami i w różnym wieku. Nie potrzeba też latającego słonia w kraciastej koszuli na scenie, żeby było ciekawie i niepowtarzalnie. Wykrystalizował nam się w Polsce zespół, który dobrze i ostro gra, tworzy ciekawe aranżacje, porusza w tekstach istotne problemy i do tego wykonuje utwory w ojczystym języku. Brawo!

Wydawnictwo „Koncert w Stodole” to nie tylko rejestracja świetnego muzycznego wydarzenia, które miało miejsce w Warszawie. Otrzymujemy jeszcze CD ze ścieżką audio, ponadto 5 teledysków, wywiady z Litzą i Hansem, galerię zdjęć, tapety na pulpit i inne dodatki. To dwie płyty, które warto mieć blisko telewizora i do których warto wracać.

8/10
Koncert w Stodole
Luxtorpeda
Rok: 2012
Dystrybutor: Metal Mind Productions
Fot. Materiały prasowe.