piątek, 4 września 2015

Gomor - Apocalyptic Rise – recenzja

Dawno temu na jednym ze studenckich portali internetowych zamieściłem kilka tekstów. Jako, że portal już nie istnieje, a artykuły przepadły - postanowiłem wskrzesić kilka z nich i opublikować w tym miejscu. Jako pierwszą prezentuję recenzję debiutanckiej płyty grupy Gomor, tekst został napisany na początku 2013r.: 


Recenzja:


Gomor - Apocalyptic Rise – recenzja: 


Słynna anegdota w świecie rock’n’rolla brzmi: kto wygrałby pojedynek wrestling, Lemmy czy Bóg? Lemmy! – Źle. Bóg! – Źle. Odpowiedź – Lemmy jest Bogiem!mW Polsce odnalazło się, zatem Dziecko Boże!

Myślę tu o niejakim Compassie, lead – vocalu (charku) w Gomorze. Ich debiutancki album ukazał się 20.10.2012r. - nie było o nim głośno, a szkoda. Wiadomo, trudno wymagać, żeby pięciu gości, tworzących ten band od razu dostało zaproszenie do zagrania w finale "American Idol". Pewnie nawet by sobie tego nie życzyli (chyba, że Lemmy siedziałby w jury, tyle że wtedy program nazywałby się raczej American Bastard albo X- Motherfucker - to byłby zarąbisty program!).

Dość tych marzeń, zejdźmy na ojczystą glebę i powróćmy do muzyki, a właściwie do nazwy grupy. Wszechmogący Lemmy stwierdził w swojej autobiografii, że wierzy w zespoły, które mają nazwy jednowyrazowe, bo łatwo je zapamiętać. Ten warunek Gomor spełnia, choć szczerze mnie dziwi, że graficznie to jednak nie Gomör. Muzyków przedstawiać nie będę, zrobią to sami na koncercie, a zainteresowanych odsyłam na Facebooka (link).

Każdy, kto próbował coverować utwory Motörhead chyba zdał sobie sprawę, że nie jest to zadanie łatwe. Szczerze mówiąc, nigdy nie słyszałem dobrego coveru Motöra. Wszystkie są siłowe, sztuczne, nieautentyczne i nieudolne. Dlaczego? Bo to nie jest dobry zespół do coverowania i tyle. Oczywiście fani ucieszą się ze zbliżonych do oryginału coverów i warto ich posłuchać, ale "twórczość" cover-bandów, jak np. niemieckiego ACES HIGH jest dla mnie, co najmniej komiczna, a upodabnianie się wszystkich muzyków do ‘oryginałów’ to przegięcie.

Po tym wprowadzeniu – dziękuję Gomor, że nie ma na „Apocalyptic Rise” żadnego coveru. Dobrze, że macie swój naturalny image i wreszcie – świetnie, że nagraliście dobry album. Oczywiście, że kojarzy się z Motörhead, a z czym się ma kojarzyć, z zespołem Pstrokate Biedronki? Mocny, hipnotyczny otwieracz „Crazy Train” wprowadza nas do jaskini dźwięków Gomora. Tu i w wielu kolejnych utworach przepis na brzmienie jest podobny – szybkie zwrotki, masywne refreny, wyraziste, męskie solówki, techniczna, mordercza perkusja i ten anielski śpiew. Na wyróżnienie zasługuje, z pewnością „Rambler”, za rytmikę, tempo i fakt, że wpada w ucho. Poza tym świetnie brzmi „Crew From A Frozen Hell” - tu powala dynamika i włącza się syndrom Motöra, czyli ożywiające uczucie, przez które masz ochotę przebiec cały glob 973 razy, wypijając po drodze cysternę Danielsa. Ciężarem gitary i basu przytłacza zaś „Underworld” - adekwatnie dobrany tytuł. Świetny riff i piękne solo mamy w „Mountjoy Square”. Dostajemy też klasyczne, basowe otwarcie w „Medicinie Man”, a zamyka krążek rytmiczny i przebojowy „Like A Wolf”.

Skądś to wszystko znamy? Pewnie, że znamy, ale przecież tu nie chodziło o nagranie odkrywczego, przełomowego albumu. Tu w moim odczuciu chodziło o wykorzystanie istniejących już świetnych riffów, bogactwa klasyki hard rocka; czerpanie z tej rockowej studni; inspirowanie się mistrzami gatunku, przełożenie tego na nowe utwory i uderzenie w polski rynek muzyczny. Czekałem na taką płytę w Polsce. Dla wszystkich zainteresowanych krążkiem dwie rady techniczne przed odsłuchaniem. Odpalić katastrofalnie głośno, najlepiej na dobrym sprzęcie i katować kilkanaście razy – wejdzie. A sąsiedzi i niemowlęta niech się edukują muzycznie. Polecam!



8/10
Gomor
Apocalyptic Rise
Rok wydania: 2012
Dystrybutor: Fonografika
Fot. Materiały prasowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz