W ubiegłą niedzielę w krakowskim klubie Studio atmosfera była magiczna.
Odpowiedzialnością za ten fakt można obarczyć wyłącznie jedną osobę –
Melę Koteluk. Naturalnie nie zabrakło też panów robiących spadochrony z
dłoni i głośno wyśpiewujących teksty wszystkich piosenek zespołu.
Przez kilka początkowych utworów musieliśmy oglądać muzyków przez zasłonę umocowaną przed sceną; na płótnie wyświetlane były wówczas rozmaite artystyczne wizualizacje. Świetnym rozwiązaniem była projekcja teledysku do najnowszego singla Meli, zatytułowanego „To Trop” – mogliśmy zapoznać się z nowym wideoklipem, równocześnie widząc w tle muzyków i słuchając pięknego wykonania utworu w wersji live, oczywiście.
Komfortowo chodzi
się na występy artystów posiadających ubogą dyskografię, bo nie ma tego
problemu, który zawsze pojawia się przy koncertach klasyków – „mogliby
zagrać „x” z 17. płyty albo „Y” z 39. krążka, a najlepiej niech zagrają
cały debiut i po 3 utwory z każdej płyty…” Tutaj było jasne, co
usłyszymy – nagrania z pierwszej płyty, nowe single i covery. Było
tanecznie („Wielkie Nieba”), patetycznie i nastrojowo („Pieśń o Szczęściu” - piosenka, która w oryginale nagrana została przez duet Koteluk/Mozil na potrzeby soundtracku do filmu „Baczyński”) i niezwykle melodyjnie (ukulele w „Stale płynne” i rozbudowane, poszerzone o prezentacje muzyków i ich solówki – wykonanie „Nie Zasypiaj”).
Jest w wokalu Meli Koteluk
jakiś niezwykły pierwiastek, który w połączeniu z jej charyzmatycznym
wizerunkiem i kapitalną sekcją rytmiczną tworzy piękne, zapamiętywalne
na długo i ciekawe artystycznie zjawisko muzyczne. Czekamy na kolejną
płytę i kolejne koncerty.
Relacja ukazała się na łamach portalu Students.pl
Przez kilka początkowych utworów musieliśmy oglądać muzyków przez zasłonę umocowaną przed sceną; na płótnie wyświetlane były wówczas rozmaite artystyczne wizualizacje. Świetnym rozwiązaniem była projekcja teledysku do najnowszego singla Meli, zatytułowanego „To Trop” – mogliśmy zapoznać się z nowym wideoklipem, równocześnie widząc w tle muzyków i słuchając pięknego wykonania utworu w wersji live, oczywiście.
Po tym wykonaniu „kurtyna” opadła i „Spadochronu”
słuchaliśmy bez żadnych „przeszkód”, męska część widowni mogła już
spokojnie nacieszyć się widokiem wokalistki w całej okazałości.
Niektórzy, tak jak ja mieli szczęście znajdować się nawet obok pana,
który przez całe wykonanie utworu spontanicznie tworzył i prezentował
„spadochroniarską” choreografię, w jej skład wchodziło, m.in. tworzenie kopuł z dłoni lub opadanie całym ciałem ku ziemi z podniesionymi, złączonymi rękoma.
W
ogóle panowie byli dla mnie minionej niedzieli sporym zaskoczeniem.
Przede wszystkim frekwencyjnie wypadli naprawdę nieźle, a pomyślałoby
się, że to taka „kobieca”, ba – „babska” muzyka. Poza tym wielu z
przedstawicieli płci pięknej-inaczej znało bardzo dokładnie teksty
piosenek Meli Koteluk i śpiewało je z zaangażowaniem bliskim zapałowi
liderki zespołu.
Relacja ukazała się na łamach portalu Students.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz